niedziela, 8 września 2013

Zima odeszła I


Hej, hej, hej, mój pierwszy wpis, jestem tu nowa. Mam na imię Agata, chciałabym czasem współtworzyć bloga. Jak może zauważyliście pojawiam się w niektórych relacjach wyjazdowych pisanych przez chłopców, więc aby nie pozostać dłużną tworzę posta, w którym to wspomnę także o nich.



Nastało lato. Nie oznacza to oczywiście przerwy w naszych pieszych wędrówkach, ale ich letnią kontynuację. Rzec można nawet, że całkiem gorącą. Jako, że zimą wędrowaliśmy po górach niewielkich postanowiliśmy wybrać się w nasze najwyższe. Termin wyjazdu został nam przynajmniej zasugerowany, ponieważ w dniach 4-7.07.2013 miała miejsce akcja „Czyste Tatry”, w której to zapragnęliśmy uczestniczyć. Ekipa na tym wyjeździe przekroczyła najśmielsze oczekiwania. W porywach było nas nawet trzynaścioro!


Tatry przywitały nas słoneczną pogodą i taka miała towarzyszyć nam już do końca pobytu. Plan na wędrówki mieliśmy określony mniej więcej, ale niesprecyzowany: tempo i dystanse miały rosnąć z upływem czasu. Dlatego zaczęliśmy spokojnie. Wycieczka Doliną Kościeliską, z wizytą w Jaskini Raptawickiej w okolice Grzesia. Tak, tak w okolice, ponieważ niepewna pogoda przepędziła nas spod szczytu. Na szczęście w naszej grupie szturmowej mamy meteorologa, który z bez wahania zapewnieł nas, że „gdzieś jest burza”, więc nie ma co ryzykować wchodzeniem na Grzesia.  Przy okazji pierwszego dnia nie sposób nie wspomnieć o Marii Ritter, nadającej szaleńcze tempo marszowi.




Drugiego dnia zaatakowaliśmy Kasprowy, atak zwieńczony sukcesem. Schodziliśmy z Przełęczy Świnickiej, do Murowańca, a stamtąd do Kuźnic. Z żółtego szlaku wychodzącego z Hali Gąsienicowej niesamowicie prezentuje się Kościelec, nie bez przyczyny nazywany polskim Matterhornem.


Trzeciego dnia naszego pobytu miała miejsce właściwa akcja sprzątania gór. Udało nam się zabrać hybrydowym autobusem na Słowacką stronę Tatr gdzie pomagaliśmy sprzątać śmieci wolontariuszom z TPN-u. Jak okazało się po powrocie wyjazd na Słowację był sprytną ucieczką przed burzowo-deszczową pogodą, która na ten jeden dzień napłynęła nad polską stronę Tatr.



Niestety burza okazała się brzemienna w skutkach- dwóch wolontariuszy poraził piorun na Hali Gąsienicowej. Do domów napływały więc  niepokojące informacje, a my tymczasem korzystaliśmy z uroków gór i pogody na Słowacji. [Obie osoby porażone przeżyły.  -przyp. red.]. 



Nazajutrz ekipa uległa znacznemu zmniejszeniu-  lud pracujący i dotknięty plagą kontuzji kolan wrócił na niziny. 5 osobowa załoga: 3x Ritter, Maria, Agata spakowała plecaki i ruszyła w góry. Obie Marie tego samego dnia wracały do Poznania, dlatego też trasa dopasowana była tak, aby dziewczyny zdążyły na pociąg, a pozostałe Rittery i Agata doszły do schroniska na Hali Kondratowej.


 I tak Ścieżką Nad Reglami z odbiciem pod Siklawicę, przez Sarnie Skały do Kalatówek. Droga przyjemna, szczególnie można ja polecić na upalny dzień- w większości wiedzie przez las. Ponadto można oczywiście kierować się na Giewont i stamtąd zejść na Halę Kondratową, ale na ten wariant nie mieliśmy czasu.  Zgodnie z planem Marie z Kalatówek w lewo do Kuźnic, a my w kierunku noclegu. 



Schronisko na Hali Kondratowej, jest małe, przez co ma swojski, przyjemny klimat. Mimo, że byliśmy w środku sezonu były miejsca na łóżkach (w gruncie rzeczy liczyliśmy na glebę, wiadomo, zawsze parę złotych zostaje w kieszeni,  ale jak jest miejsce- śpimy w pokojach).  Właściwie to spanie na łóżku swoje dobre strony jak np. miękki materac, ciepełko, brak turystów chodzących po głowie po głowi. Tak, szczególnie po paru nocach w namiocie było to dość przyjemnie, (ale to nie to samo, co 5zł!). 


Następnego dnia, skoro świt rozpoczęliśmy marsz do Doliny Pięciu Stawów. Fragmentem Czerwonych Wierchów, od przełęczy pod Kopą Kondracką do Kasprowego Wierchu, na Świnicę i dalej w stronę Zawratu aż do Koziej Przełęczy, z której zeszliśmy żółtym szlakiem do Doliny 5 [Dolina Pięciu Stawów Polskich. -przyp. red.].


 Dla mnie był to pierwszy raz na Orlej Perci, chłopaki już wcześniej wędrowali, ale nie na ciężko. Generalnie to przy zachowaniu ostrożności i zdrowego rozsądku przejście (przynajmniej tego fragmentu) Orej z dużym plecakiem nie było męczące, nieprzyjemne czy niebezpieczne. 



Przy okazji mieliśmy okazję być świadkami prawdopodobnie ćwiczeń TOPRu. Takich z wykorzystaniem helikoptera, desantem, ale bez ofiar. Akcja rozgrywała się dosłownie nad naszymi głowami, przyklejeni do ściany mieliśmy nadzieję, ze to nie po nas przyleciał helikopter, co nie było takie oczywiste, bo kręcił się wokół nas latając znad Hali Gąsienicowej do Doliny 5 i z powrotem. Trochę się zestresowaliśmy i wycofaliśmy spod helikoptera, co okazało się w pełni słuszną decyzją. Po chwili, w miejscu, które było na naszym dalszym szlaku spadł dość spory głaz. Nie taki, który miażdży głowy. Taki, który je urywa. Pomimo zagrożenia lotniczego dotarliśmy do Piątki gdzie spotkaliśmy się z Krzysiem i tu już z godnie z planem zajęliśmy przyzwoite miejsce na podłodze.  Pewnie zastanawialiście się, gdzie do tej pory był Krzyś. A jest to dość skomplikowane. Otóż ten szaleniec przyjechał w Tatry prosto z Sokolików rowerem, później był z nami, po sprzątaniu wrócił rowerexem do Nowego Targu gdzie wziął udział w rozpoczęciu projektu Karpackie Wyzwanie, ale to już materiał na zupełnie oddzielną historię z góralami i Vifonem w tle. Więc spotkaliśmy się z Muchą który przywędrował od Kuźnic przez Kościelec i  Kozią Przełęcz.



 W standardowym czwórkowym składzie następnego dnia, zostawiwszy rzeczy w 5, poszliśmy na lekko dokończyć przejście Orlej Perci. Zdecydowaliśmy się na wariant atakowania od drugiej strony- od Przełęczy Krzyżne przez granaty na Kozi Wierch [Najwyższy szczyt leżący całkowicie na terytorium Polski- 2291m n.p.m. -przyp. red.] i zejście Kozią Przełęczą.  I tutaj uwaga! Szlak Orlej Perci jest we fragmencie jednokierunkowy. Pojawiły się jednak pewne kontrowersje. Otóż na większości map (w tym także na naszej) jako jednokierunkowy zaznaczony jest odcinek od Zawratu do Koziego Wierchu. Jak już na Granatach zauważyliśmy, że nie możemy zejść z Koziego Wierchu do Koziej Przełęczy, postanowiliśmy zejść ze szczytu bezpośrednio do Doliny Pięciu Stawów. Głupio zrobiliśmy nie orientując się dokładnie, co do kierunkowości szlaku, ale przynajmniej jeszcze ten jeden fragment Orlej został do pokonania, no i mamy nauczkę na przyszłość (korzystajcie!).Wszystko wydawało się z Orlą już jasne, kiedy to w 5 spotkałam organizatora akcji Czyste Tatry będącego jednocześnie autorem mapy szczegółowej Orlej Perci http://www.klubpodroznikow.com/ksiazka/1654-mapa-orla-perc - pana Albina Marciniaka. I nikt inny, ale właśnie on solennie przekonywał mnie, ze fragment Kozia Przełęcz- Kozi Wierch jest dwukierunkowy. Internet jest w tym względzie jednak raczej jednomyślny i pozostaje przy wariancie jednokierunkowości odc. Zawrat- Kozi Wierch („nie licząc dwukierunkowego gzymsu pod Kozią Przełęczą”- Wikipedia).  I bądź tu mądry. 


Po zejściu chłopacy poszli na Szpiglasowy Wierch, a ponieważ moje kolana zaczęły odmawiać posłuszeństwa odpuściłam i zażyłam kąpieli słonecznej nad potokiem- zdecydowanie przyjemniejsze zajęcie niż łażenie po górach. I dzień ostatni, ale utrzymany w tempie. Wczesnym rankiem wyszliśmy przez Jaszczurówki, do Morskiego Oka- śniadanko i ruszyliśmy przez Kazalnicę Mięguszowiecką na Przełęcz pod Chłopkiem. Szlaki na przełęcz i na Rysy rozchodzą się nad Czarnym Stawem pod Rysami, więc ciągle mogliśmy zmienić zdanie (Krzysia i mnie trochę ciągnęło na Rysy- ja nie byłam nigdy a K był od strony Słowackiej), jednak skoro ruszyliśmy drużyną to kontynuowaliśmy wejście szlakiem, który jest podobno atrakcyjniejszy i bardziej wymagający.


Poza tym mieliśmy dług w stosunku do Kazalnicy- zapisaliśmy się na jej sprzątanie a zdradziliśmy ją ze Słowackimi Tatrami.  Z przełęczy widok mieliśmy tylko raz po raz i to tylko na Słowację, ponieważ niebo pokryło się chmurami. Staś w plecaku miał Góry, w sensie magazyn sportowy Góry, z opisanym wejściem ścieżkami taternickimi na Czarny Szczyt Mięguszowiecki. I tu, już na własną odpowiedzialność postanowiliśmy się trochę wdrapać ku górze. 


Z małymi problemami odnaleźliśmy w końcu ścieżkę miejscami wydeptaną, ale w większości oznaczoną niewielkimi kamiennymi kopczykami wskazującymi kierunek dalszej drogi. Nie byliśmy na tej drodze sami- na szczyt postanowili wejść także kopczykowi uzurpatorzy, którzy dostawiali kopczyki w na drodze swojego przejścia. Przez takich jak oni nie trudno zgubić się w gąszczu kopczyków! Generalnie szło się w miarę pewnie i bezpiecznie, ale były fragmenty gdzie trzeba był użyć odrobiny głowy i siły żeby napierać ku górze. Ostatecznie z powodu niepewnej pogody i goniącego czasu nie podjęliśmy ataku szczytowego i wiedzeni rozsądkiem wycofaliśmy się do przełęczy, skąd dość szybko zaczęliśmy schodzić. Decyzja okazała się słuszna, ponieważ pogoda załamała się i zaczął padać deszcz. Przepraszam, zaczęło lać. 


Ta regularna zlewa niepozostawiająca suchej nitki dorwała nas na szczęście już za kluczowymi trudnościami szlaku na Przełęcz pod Chłopkiem, więc mimo trudnych warunków, śliskiej skały i zmęczenia bezpiecznie dotarliśmy do Moka. Jak to zwykle bywa p deszczu zazwyczaj pojawia się Słońce, więc dochodząc do Schroniska w Dolinie Roztoki byliśmy już susi. Tu chwila odpoczynku- zupka i kanapka i już do Zakopanego, gdzie czekał na nas pociąg. Przejście z Doliny Rybiego Potoku do Doliny Roztoki (trzeba przejść za schronisko i po prawej stronie widać leśną drogę TPNu) jest świetnym sposobem na minięcie, choć fragmentu najsłynniejszego górskiego asfaltu w Polsce. Co prawda droga za schroniskiem w Dolinie Roztoki jest teoretycznie zamknięta dla ruchu turystycznego, a wejścia pilnuje Pegout- MonsterTruck, ale wędrowało się bardzo przyjemnie.


 Z Łysej polany zamiast płacić 10zł za busa dojechaliśmy do Zakopca stopem, działa, popytaliśmy na parkingu i po jakimś czasie wszyscy spotkaliśmy się w okolicy dworca.

A tu bonus dla wytrwałych w postaci informatorka: Jak wezwać pomoc w górach, lub co robić, gdy helikopter, którego nie wzywałeś krąży podejrzanie długo, podejrzanie blisko Ciebie.

http://www.gopr-podhale.pl/strona.php/m.4/s.5

Dziękuję, do następnego!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz