środa, 18 września 2013

GSB po raz czwarty - raz, dwa, trzy... idziesz ty... sam.

 To wszystko nie miało być tak, nie miało to być moje "into the wild" light, ale tak się losy potoczyły, że jak przyszło co do czego to miałem wybór albo jechać sam albo siedzieć kolejny tydzień w domu. Uznałem, że jechanie samemu to może być ciekawe doświadczenie, więc ogarnąłem trasę, listę zakupów, namiot i to co mniej więcej będę musiał spakować. Czasu było tak w sam raz 10 dni na dojazdy i 300 km szlaku. Ostatnia noc w łóżku...nieprzespana, z rana do dentysty, "z bólem". Wyjazd przesunięty o jeden dzień, czasu już nie jest w sam raz.

 W dzień wyjazdu: mapy, fryzjer, zdobywanie funduszy na wyprawę, do teatru, do pubu na mecz "ostatniej szansy" i prosto na dworzec (tak żeby być 20 min przed pociągiem). Bilet udaje mi się kupić na 5 min przed odjazdem, bez miejscówki. W pociągu tłok jak za starych dobrych czasów, stoimy sobie na korytarzu, wpada pani konduktor, poważnie wściekła: - nie ruszymy półki tu będzie tyle ludzi -u mnie przerażenie, wywalą nas z pociągu - nie po to dostawiliśmy dwa wagony z przodu! Reszta podróży bez niespodzianek, w Nowym Targu nikt nie wiedział skąd jeżdżą busy do Krościenka i tyle.

Trasa.

Założenie: Beskid Sądecki, Beskid Niski, Bieszczady, czyli dokończyć Główny Szlak Beskidzki.

Z samej wędrówki to nie bardzo jest co opowiadać, Beskidy jak to Beskidy bardziej pagórki niż góry. Ostatecznie na sam marsz miałem 8 dni, czyli ok. 37,5 km/na dzień, więc dużo. Skoro byłem sam mogłem starać się zrobić to tak szybko jak tylko dam radę. Logistyczna zagwozdka była taka żeby dało się rozbić namiot w miejscu do którego dojdę i najlepiej żeby to było jeszcze za jasnego (do 19.30).


Tak wyglądała moja marszruta:
(Mapę najlepiej oglądać na podkładzie "earth" lub "teren", jak wejdziecie w tryb pełnoekranowy to w zakładce po lewej można odczytać długość dziennego odcinka i krótki opis miejsca noclegowego.)
  
Pokaż GSB 2013 na większej mapie
Kilometrówka (tabelka na dole)


Legenda:
Namiot - namiot
Chatka - spanie pod dachem (za pieniądze i z luksusami)

Harmonogram dnia

 Żeby zrealizować plan każdy mój dzień wyglądał niemal identycznie: pobudka 5.00, szybkie pseudo-śniadanie, wymarsz 6.10 po ok 5h drugie śniadanie i godzinna przerwa, potem już przerwa co 2,5h dojście do celu rozbicie namiotu, zabiegi kosmetyczne, do śpiwora, kolacja i lulu. Potem jak pogorszyło się z nogą doszło jeszcze rozciąganie.
Chęci do życia odbierały nocne temperatury, już kiedy się kładłem było dość zimno, na dodatek zasypiałem zanim w pełni zdążyłem się ułożyć do snu, więc budziłem się ok 1.00 z zimna, wchodziłem cały do śpiwora, zaciągałem wszystkie sznurki i do rana udawało się przetrwać. Najgorsze były poranki, ok 5stopni, w namiocie jeszcze zupełnie ciemno, a tu trzeba wyciągnąć rękę ze śpiwora, wymacać czołówkę i z udawanym entuzjazmem zjeść pierwsze ciastko.

Spanie.

Zostałem wyposażony w niezawodną konstrukcję po przejściach, legendarnego Marabuta moro. Jest lekki, dobrze się maskuje, ale to bardziej norka niż namiot, nie da się w nim usiąść a potrzebuje aż 10 szpilek żeby go rozbić.

Dwa ujęcia kamery na to cudo:




Jednak dla jednej osoby to jest bardzo dobra opcja, lekki, wchodzi cały do plecaka, w środku, na szerokość, jest dość dużo miejsca.
Miałem ze sobą lekki śpiwór i wkładkę bawełnianą, zestaw wystarcza do ok. 5 stopni i tyle ponoć w nocy bywało.

4 noclegi były na dziko, jeden na polu namiotowym i dwa pod dachem. Takie w sam raz proporcje jak dla mnie. Dość szczęśliwie wypadały te noclegi tam gdzie powinny, na dodatek obie noce które padało udało mi się spędzić właśnie pod dachem. Jedno miejsce było tylko totalnie z dupy, góra Huzary, 30min drogi od Krynicy, szczyt  zalesiony,  doszedłem po ciemku ale udało mi się znaleźć trochę miejsca pomiędzy młodymi choinkami.

BONUS dla ciekawskich

Strona techniczna (trzeba kliknąć to się rozwinie)

Podsumowanie


Chodzenie samemu sprzyja napierdalaniu, przerwy są "na wymiar", tempo odpowiednie i naprawdę przyjemnie połyka się kilometry, a w dobie tel. komórkowych samotność nie dokucza. Na szlaku spotykałem ok. 3os. dziennie, niewiele, ale dzięki temu z większością zamieniłem chociaż parę zdań (staję się coraz bardziej towarzyski). Przyjemnie jest kiedy twoim największym problemem jest to czy najpierw rozbić namiot czy coś zjeść, ile powinieneś nieść ze sobą jedzenia itp., a do tego nie ma z kim się o to pokłócić. Oczywiście raz po raz zaglądają myśli "czy nie zjedzą mnie wilki?" i "co się stanie jak się coś stanie a nie będę miał zasięgu", ale z perspektywy czasu uważam je za absurdalne, zresztą już po trzecim dniu nie myśli się w ten sposób.

Gadałem sam do siebie, czasem na głos, ale to już tylko wtedy kiedy byłem bardzo zmęczony albo bardzo dokuczała noga ("no dalej, kurwa"). Myślałem o bzdurach i rzeczach poważnych, ale nie naszło mnie nic co miałoby zmienić moje życie. Głównie planowałem następny dzień, nocleg, posiłek. Jak moc siadała to wspierałem się muzyką.
Na koniec, na polu w Cisnej, spotkałem fajną ekipę, napiliśmy się wódki, zapaliliśmy, niby nic wielkiego ale po 8 dniach samemu to było niespodziewane i dobre zakończenie.

Z ciekawostek na szlaku: - przynajmniej raz dziennie mijałem czyjś grób w górach (pomijając te partyzanckie), piorun, zawał, na większości przyczyna nie była poddana... przygnębiające jak się idzie samemu.
- spotkałem dwie biegaczki górskie, w strojach wybitnie skąpych, długo się jeszcze obracałem...
- najpierw jeden koleś mnie nastraszył wilkami, dwa dni później inny powiedział -eee tam wilki, je to krzykiem przepędzisz. Tu parę razy zaatakowały niedźwiedzie!
- nie udało mi się odkryć dlaczego niektórzy tak kochają Beskid Niski (może po prostu nie lubią chodzi pod górę, a lubią mówić że byli w górach), wiem za to dlaczego jest tam tak mało ludzi ;)

Zakończenie

Celem było przejść już GSB do końca i kiedy już wyglądało że się uda, kiedy zostało mi 60km na 2dni, musiałem się wycofać z powodu dokuczającej nogi. Decyzja zapadła w schronisku pod Honem. Było mi smutno, tyle wstawania o świcie na marne. Zejście do Cisnej uświadomiło mi że była to jedyna słuszna decyzja, z nogą było coraz gorzej, zaczęła puchnąć. 
Następnego dnia autobus do Rzeszowa a z stamtąd całą noc do Poznania.


Zdjęć praktycznie nie mam, miałem tylko tel. nakręciłem parę filmików ale są piekielnie nudne i raczej na własny użytek.

Patenty/odkrycia/spostrzeżenia

- parasol dobra rzecz na tak łatwych szlakach.
- Plecak trzeba mieć tak ogarnięty żeby jak najwięcej dało się zrobić nie zdejmując go, miałem żarcie pod ręką, wodę w bukłaku, mogłem założyć pokrowiec i wyciągnąć parasol. Oczywiście też dostęp do telefonu i GPSu/aparatu, mapa w mapniku. Dzięki temu udawało mi się iść nawet po 4h bez zdejmowania plecaka.
- mokre chusteczki to potęga!
- zasypka latem niezbędna
- na stopy jest dobry krem z wit.A na wazelinie no i oczywiście bezopatrunkowe plastry. Jak były takie dni, że stopy  były cały czas mokre to już nic nie pomagało.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz