poniedziałek, 7 października 2013

Granie na czekanie

Denerwują Cię czasoumilacze? Spokojnie! Ten nie jest wątpliwej jakości melodią w słuchawce telefonu, ale przedsmakiem. Czego? 
Otóż Staś i Agata wrócili niedawno z wycieczki i szykują się do zaktualizowania bloga. A żeby nie niepokoić zarówno stałych jak i nowozaproszonych czytelników, meldujemy, że prace nad porządkowaniem i digitalizacją notatek ruszyły już pełną parą! 
Abyście mogli zacząć wchodzić w klimat naszej relacji polecamy przesłuchanie utworu. Nie takiego pierwszego z brzegu. Piosenki związanej bardzo mocno z naszą drogą.Rozwiejmy niepewności, mowa od samego początku o utworze „Jak” (wiersz Edwarda Stachury) w wykonaniu Babu Król’a. Towarzyszył nam w radosnych momentach. I w trudnych chwilach. Jak? Jak lekarstwo na zmęczenie, jak słońce wyglądające zza chmur niepewności, jak wisienka na torcie przygody, jak odpowiedź na wszystkie pytania w których nieopatrznie zawarło się owe „jak”. Pomagał nam odgonić krowę, podstępnego przeżuwacza polującego na nasz namiot i jedzenie! Słuchaliśmy i śpiewaliśmy często, na wszelkie sposoby, fragmentami i w całości, skacząc i gotując, zasypiając i próbując nie zasnąć. Po setnym przesłuchaniu nauczyliśmy się tekstu i na nieszczęście otoczenia zdarzało się nam śpiewać w dowolnym czasie i dowolnym miejscu. Jak! 

http://w25.wrzuta.pl/audio/2dyRTE2YZLW/babu_krol_-_jak

środa, 2 października 2013

I love the smell of cencrete in the morning

Środa, 2. października 2013
Szwecja, Göteborg


      To hasło, wypisane na ciężarówko-pompie, to pierwsza rzecz jaką widzę w niektóre dni idąc do pracy. Po narzuceniu na siebie całego ekwipunku, o 6, ruszamy lać beton. I przedwczoraj znowu. Z drugą rundą wieczorem – przykrywanie folią. Trochę odszedłem od zbrojarki, ale nie ma co narzekać - BETON! Jest co robić bo co zostało zbrojone i oszalowane musi być zalane. I tak trafiają się dni, gdzie zaczynamy o 6, a kończymy po 17! Początki były ciekawe, zaliczyłem betonowy prysznic. Dwukrotnie. Ładny kask?



      Jeśli chodzi o historię z Ruskimi - okazali się być Litwinami, tylko tak się na nich przewrotnie mówi. To chyba wyczerpuje temat. Nikt mnie nie zabił, nie porwał, nie zabrał mi wszystkiego co mam. Poza tym końcówka pracy, mniej niż 2 tygodnie zostały, bilet na powrót już jest. Niedawno straciłem własny pokój, ale i tak długo mi się udało żyć w wolności jak na „Młodego”.

Murzyn leci na dźwigu

      Znalazłem nowego partnera treningowego do wiązania. Ćwiczymy też ciesielkę - naprawiliśmy razem z Zosią, Kubą i Michałem stół, a potem go odpicowaliśmy sprayem, bo miło się psikało:) Zdjęcia ze mną na dowód, że tu naprawdę jestem.



      Wydawałoby się, że Szwecja daleko, ale w lodówkach i szafkach między szwedzkimi napisami ostro wybija się polski. Wszystko to zasługa dzielnych rodaków, którzy znaleźli inny sposób na zarabianie. Pod koniec tygodnia kończymy pracę chwilę wcześniej, żeby zdążyć na umówione spotkanie z Heniem, który zaopatruje wszystkich w niezbędne produkty – połowa jego busa wypełniona jest piwskiem, druga połowa mięchem, a między tym powciskane jakieś krajówki, fajki i inne bzdety. Raz się spóźniał – widok całej ekipy czekającej pod płotem ze smutnymi minami – bezcenny.
      Innym miejscem gdzie można spotkać rodaków jest bazar na obrzeżach miasta. Tam busów jest kilka. Szweda ciężko tam raczej znaleźć, za to gdyby trochę zmienić zestaw zapachów i towarów to można poczuć się jak na targowisku w Indiach.


      Parę słów o Szwedach:
-Są dziwni. Na ulicach i chodnikach widuję puste pudełka pasty do butów (przynajmniej tak to wygląda). Zagadka póki co nie rozwikłana.
-Są dziwni 2. Wystarczy wyjść wieczorem na ulicę i spojrzeć w okno pierwszego napotkanego domu. Daję 6 prętów na to, że będzie w nim zapalona lampka. Rodzaj nie gra roli – stojące, wiszące, powyginane, prosto, małe, większe, nawet kuźwa japoński lampion. Mają manie na stawianie lampek w oknach i już. I chwała im za to, fajna sprawa.
-Nie znam statystyk, ale jeśli ktoś mi powie, że jest to najbardziej spasiony naród świata powiem – OK! A wszystko za sprawą pewnego sklepu ze słodyczami. Wchodzisz, bierzesz torebkę, plastikową łyżkę i budzi się w tobie potwór. Możesz ładować co chcesz, ile chcesz, kiedy chcesz. A najgorsza jest cena – 80 koron/kg (ok 40zł). Po pewnych wyliczeniach opartych na cenach biletów – to tak jakby u nas było 10zł/kg. Szaleństwo.


      Teraz o mieszkaniu:
-Kierownik i mój współlokator mają ciekawy harmonogram dnia. Szczególnie kawałek nocy, między 2 a 3. Budzą się i jedzą drugą kolację (przedśniadanie?). Nie wierzyłem im w to, dopóki ich nie nakryłem.
-Poza Polakami (aktualnie 10) w naszym domku żyje 2 Szwedów. Jeden stary, emeryt, generalnie nikomu nie przeszkadza, poza małym szczegółem - codziennie je ziemniaki, sałatkę i mięsne klopsiki z mikrofali. I właśnie diabeł tkwi w klopsikach. Kiedy on je zaczyna przyrządzać my staramy się wynieść z kuchni. Zapach jest taki, że wystarczy nałapać trochę powietrza i voila! broń biologiczna pierwszej klasy. Kawy rano na rozbudzenie pić tutaj nie muszę, wystarczy otworzyć mikrofalę i się zaciągnąć - jest moc!
Drugi Szwed to narkoman, psychopata, furiat. Raz nie mógł wejść do swojego pokoju, to wybił szybę w drzwiach. Ale nie zostawił tak tej sprawy - po tygodniu pewnej nocy w całym domu rozlegało się walenie młotkiem. Tak, nasz szajbus postanowił wyrwać kawałek szafy i załatać dziurę.

      Trochę nie po kolei, czas newsa posta! Ostatnio przez tydzień była u mnie Makar! Trochę pechowo jeśli chodzi o pogodę – chyba najbardziej deszczowy okres mojego pobytu. Patrzymy za okno – ok, czyste niebo – zbieramy się, wychodzimy i jebs, deszcz! Ale ostatecznie udało się trochę pozwiedzać okolicę (sam nigdy bym nie odkrył lampkowego szaleństwa czy sklepu ze słodyczami!). Zdecydowanie też polepszył się komfort życia na ten czas – świeżo upieczone bułeczki do pracy, porządek, obiady po pracy, takie luksusy :)

Trochę mi się tu przytyło, he he he

       Przy tego typu pracy jedną z lepszych rozrywek w czasie wolnym jest jedzenie pysznych rzeczy, dogadzanie sobie, a mnie eufemistycznie – obżarstwo. Tutaj: próbowanie szwedzkich smaków – lody z dodatkiem chilli i cukierków anyżowych. Chory naród, naprawdę.



      Pewnego wieczoru zobaczyliśmy ciekawą scenkę – szybko odjeżdżające auto zostawiło po sobie ślad w postaci 2 telefonów. Jeden był smartfonem. Stety-niestety, po chwili zadzwonił ktoś i po chwili oba cudeńka oddaliśmy w ręce szczęśliwego murzynka. Zostawili telefony na dachu auta, a ich kumpel nie wiedząc od tym odjechał:>


      Wracamy na budowę. Dźwigowi to równe chłopaki, jeden z Libanu, codziennie od niego słyszę „Hello Christopher, how are you today, everything ok? Always welcome to Goteborg my friend!”. Z drugim, starszym już Szwedem znaleźliśmy wspólny język. I tak czasem przez radio toczy się taka rozmowa (w nawiasie tłumaczenie tego języka, pospolicie zwanego strzelanie ryjem):

-”mlask pyk pyk mlask podwodny podwodny strzał pyk mlask” (two meters down and one meter right Leif)
-”mlask stuk tuk bum tyk plask!” (no problem Christopher, incoming!”


      Na koniec jeszcze troszkę o bańkach. Nie jest to znana rozrywka w Szwecji, dzieci reagują z miłym szokiem, a nie jak u nas - „o, on będzie puszczał bańki, to tak jak widziałam już 15037 razy, w przedszkolu, na ulicy i w jebanej reklamie”. Trzeba też im oddać niezwykłą pomysłowość jeśli chodzi o niszczenie baniek. Początkowo miałem krótkie patyki, to sięgały skacząc, związałem drutem dwa komplety w jeden – w ruch poszła broń: bluzy, rzucane zabawki, balony (tu się przydał drut na bambusach – jeden chłopiec zahaczył swoim spidermanem z helem, cudowne uczucie patrzeć jak zmieniała się jego mina wraz z upływem gazu). Zacząłem puszczać na maksymalnym moim zasięgu – zaczął się wyzysk biednych żywicieli rodziny, którzy musieli stać, trzymając dzieciaka na baranach i przyjmując rozbite bańki na twarz. Poza tym kasa niezła.

Tyle, post chyba i tak za długi, zostało 7 dni roboczych!