Przeżyłem!
Wróciłem!
Zarobiłem!
Etykiety
poniedziałek, 28 października 2013
poniedziałek, 7 października 2013
Granie na czekanie
Denerwują Cię czasoumilacze? Spokojnie! Ten nie jest wątpliwej jakości melodią w słuchawce telefonu, ale przedsmakiem. Czego?
Otóż Staś i Agata wrócili niedawno z wycieczki i szykują się do zaktualizowania bloga. A żeby nie niepokoić zarówno stałych jak i nowozaproszonych czytelników, meldujemy, że prace nad porządkowaniem i digitalizacją notatek ruszyły już pełną parą!
Abyście mogli zacząć wchodzić w klimat naszej relacji polecamy przesłuchanie utworu. Nie takiego pierwszego z brzegu. Piosenki związanej bardzo mocno z naszą drogą.Rozwiejmy niepewności, mowa od samego początku o utworze „Jak” (wiersz Edwarda Stachury) w wykonaniu Babu Król’a. Towarzyszył nam w radosnych momentach. I w trudnych chwilach. Jak? Jak lekarstwo na zmęczenie, jak słońce wyglądające zza chmur niepewności, jak wisienka na torcie przygody, jak odpowiedź na wszystkie pytania w których nieopatrznie zawarło się owe „jak”. Pomagał nam odgonić krowę, podstępnego przeżuwacza polującego na nasz namiot i jedzenie! Słuchaliśmy i śpiewaliśmy często, na wszelkie sposoby, fragmentami i w całości, skacząc i gotując, zasypiając i próbując nie zasnąć. Po setnym przesłuchaniu nauczyliśmy się tekstu i na nieszczęście otoczenia zdarzało się nam śpiewać w dowolnym czasie i dowolnym miejscu. Jak!
http://w25.wrzuta.pl/audio/2dyRTE2YZLW/babu_krol_-_jak
Otóż Staś i Agata wrócili niedawno z wycieczki i szykują się do zaktualizowania bloga. A żeby nie niepokoić zarówno stałych jak i nowozaproszonych czytelników, meldujemy, że prace nad porządkowaniem i digitalizacją notatek ruszyły już pełną parą!
Abyście mogli zacząć wchodzić w klimat naszej relacji polecamy przesłuchanie utworu. Nie takiego pierwszego z brzegu. Piosenki związanej bardzo mocno z naszą drogą.Rozwiejmy niepewności, mowa od samego początku o utworze „Jak” (wiersz Edwarda Stachury) w wykonaniu Babu Król’a. Towarzyszył nam w radosnych momentach. I w trudnych chwilach. Jak? Jak lekarstwo na zmęczenie, jak słońce wyglądające zza chmur niepewności, jak wisienka na torcie przygody, jak odpowiedź na wszystkie pytania w których nieopatrznie zawarło się owe „jak”. Pomagał nam odgonić krowę, podstępnego przeżuwacza polującego na nasz namiot i jedzenie! Słuchaliśmy i śpiewaliśmy często, na wszelkie sposoby, fragmentami i w całości, skacząc i gotując, zasypiając i próbując nie zasnąć. Po setnym przesłuchaniu nauczyliśmy się tekstu i na nieszczęście otoczenia zdarzało się nam śpiewać w dowolnym czasie i dowolnym miejscu. Jak!
http://w25.wrzuta.pl/audio/2dyRTE2YZLW/babu_krol_-_jak
środa, 2 października 2013
I love the smell of cencrete in the morning
Środa,
2. października 2013
Szwecja,
Göteborg
To
hasło, wypisane na ciężarówko-pompie, to pierwsza rzecz jaką
widzę w niektóre dni idąc do pracy. Po narzuceniu na siebie całego
ekwipunku, o 6, ruszamy lać beton. I przedwczoraj znowu. Z drugą
rundą wieczorem – przykrywanie folią. Trochę odszedłem od
zbrojarki, ale nie ma co narzekać - BETON! Jest co robić bo co
zostało zbrojone i oszalowane musi być zalane. I tak trafiają się
dni, gdzie zaczynamy o 6, a kończymy po 17! Początki były ciekawe,
zaliczyłem betonowy prysznic. Dwukrotnie. Ładny kask?
Jeśli
chodzi o historię z Ruskimi - okazali się być Litwinami, tylko tak
się na nich przewrotnie mówi. To chyba wyczerpuje temat. Nikt mnie
nie zabił, nie porwał, nie zabrał mi wszystkiego co mam. Poza tym
końcówka pracy, mniej niż 2 tygodnie zostały, bilet na powrót
już jest. Niedawno straciłem własny pokój, ale i tak długo mi
się udało żyć w wolności jak na „Młodego”.
Murzyn leci na dźwigu
Znalazłem
nowego partnera treningowego do wiązania. Ćwiczymy też ciesielkę
- naprawiliśmy razem z Zosią, Kubą i Michałem stół, a potem go
odpicowaliśmy sprayem, bo miło się psikało:) Zdjęcia ze mną na
dowód, że tu naprawdę jestem.
Wydawałoby
się, że Szwecja daleko, ale w lodówkach i szafkach między
szwedzkimi napisami ostro wybija się polski. Wszystko to zasługa
dzielnych rodaków, którzy znaleźli inny sposób na zarabianie. Pod
koniec tygodnia kończymy pracę chwilę wcześniej, żeby zdążyć
na umówione spotkanie z Heniem, który zaopatruje wszystkich w
niezbędne produkty – połowa jego busa wypełniona jest piwskiem,
druga połowa mięchem, a między tym powciskane jakieś krajówki,
fajki i inne bzdety. Raz się spóźniał – widok całej ekipy
czekającej pod płotem ze smutnymi minami – bezcenny.
Innym
miejscem gdzie można spotkać rodaków jest bazar na obrzeżach
miasta. Tam busów jest kilka. Szweda ciężko tam raczej znaleźć,
za to gdyby trochę zmienić zestaw zapachów i towarów to można
poczuć się jak na targowisku w Indiach.
Parę
słów o Szwedach:
-Są
dziwni. Na ulicach i chodnikach widuję puste pudełka pasty do butów
(przynajmniej tak to wygląda). Zagadka póki co nie rozwikłana.
-Są
dziwni 2. Wystarczy wyjść wieczorem na ulicę i spojrzeć w okno
pierwszego napotkanego domu. Daję 6 prętów na to, że będzie w
nim zapalona lampka. Rodzaj nie gra roli – stojące, wiszące,
powyginane, prosto, małe, większe, nawet kuźwa japoński lampion.
Mają manie na stawianie lampek w oknach i już. I chwała im za to,
fajna sprawa.
-Nie
znam statystyk, ale jeśli ktoś mi powie, że jest to najbardziej
spasiony naród świata powiem – OK! A wszystko za sprawą pewnego
sklepu ze słodyczami. Wchodzisz, bierzesz torebkę, plastikową
łyżkę i budzi się w tobie potwór. Możesz ładować co chcesz,
ile chcesz, kiedy chcesz. A najgorsza jest cena – 80 koron/kg (ok
40zł). Po pewnych wyliczeniach opartych na cenach biletów – to
tak jakby u nas było 10zł/kg. Szaleństwo.
Teraz
o mieszkaniu:
-Kierownik
i mój współlokator mają ciekawy harmonogram dnia. Szczególnie
kawałek nocy, między 2 a 3. Budzą się i jedzą drugą kolację
(przedśniadanie?). Nie wierzyłem im w to, dopóki ich nie nakryłem.
-Poza
Polakami (aktualnie 10) w naszym domku żyje 2 Szwedów. Jeden stary,
emeryt, generalnie nikomu nie przeszkadza, poza małym szczegółem -
codziennie je ziemniaki, sałatkę i mięsne klopsiki z mikrofali. I
właśnie diabeł tkwi w klopsikach. Kiedy on je zaczyna przyrządzać
my staramy się wynieść z kuchni. Zapach jest taki, że wystarczy
nałapać trochę powietrza i voila! broń biologiczna pierwszej
klasy. Kawy rano na rozbudzenie pić tutaj nie muszę, wystarczy
otworzyć mikrofalę i się zaciągnąć - jest moc!
Drugi
Szwed to narkoman, psychopata, furiat. Raz nie mógł wejść do
swojego pokoju, to wybił szybę w drzwiach. Ale nie zostawił tak
tej sprawy - po tygodniu pewnej nocy w całym domu rozlegało się
walenie młotkiem. Tak, nasz szajbus postanowił wyrwać kawałek
szafy i załatać dziurę.
Trochę
nie po kolei, czas newsa posta! Ostatnio przez tydzień była u mnie
Makar! Trochę pechowo jeśli chodzi o pogodę – chyba najbardziej
deszczowy okres mojego pobytu. Patrzymy za okno – ok, czyste niebo
– zbieramy się, wychodzimy i jebs, deszcz! Ale ostatecznie udało
się trochę pozwiedzać okolicę (sam nigdy bym nie odkrył
lampkowego szaleństwa czy sklepu ze słodyczami!). Zdecydowanie też
polepszył się komfort życia na ten czas – świeżo upieczone
bułeczki do pracy, porządek, obiady po pracy, takie luksusy :)
Trochę mi się tu przytyło, he he he
Pewnego
wieczoru zobaczyliśmy ciekawą scenkę – szybko odjeżdżające
auto zostawiło po sobie ślad w postaci 2 telefonów. Jeden był
smartfonem. Stety-niestety, po chwili zadzwonił ktoś i po chwili
oba cudeńka oddaliśmy w ręce szczęśliwego murzynka. Zostawili
telefony na dachu auta, a ich kumpel nie wiedząc od tym odjechał:>
Wracamy
na budowę. Dźwigowi to równe chłopaki, jeden z Libanu, codziennie
od niego słyszę „Hello Christopher, how are you today, everything ok? Always
welcome to Goteborg my friend!”. Z drugim, starszym już Szwedem
znaleźliśmy wspólny język. I tak czasem przez radio toczy się
taka rozmowa (w nawiasie tłumaczenie tego języka, pospolicie
zwanego strzelanie ryjem):
-”mlask pyk pyk mlask podwodny podwodny strzał pyk mlask” (two meters down and one meter right Leif)
-”mlask stuk tuk bum tyk plask!” (no problem Christopher, incoming!”
Na
koniec jeszcze troszkę o bańkach. Nie jest to znana rozrywka w
Szwecji, dzieci reagują z miłym szokiem, a nie jak u nas - „o, on
będzie puszczał bańki, to tak jak widziałam już 15037 razy, w
przedszkolu, na ulicy i w jebanej reklamie”. Trzeba też im oddać
niezwykłą pomysłowość jeśli chodzi o niszczenie baniek.
Początkowo miałem krótkie patyki, to sięgały skacząc, związałem
drutem dwa komplety w jeden – w ruch poszła broń: bluzy, rzucane
zabawki, balony (tu się przydał drut na bambusach – jeden
chłopiec zahaczył swoim spidermanem z helem, cudowne uczucie
patrzeć jak zmieniała się jego mina wraz z upływem gazu).
Zacząłem puszczać na maksymalnym moim zasięgu – zaczął się
wyzysk biednych żywicieli rodziny, którzy musieli stać, trzymając
dzieciaka na baranach i przyjmując rozbite bańki na twarz. Poza tym
kasa niezła.
Tyle,
post chyba i tak za długi, zostało 7 dni roboczych!
Subskrybuj:
Posty (Atom)