poniedziałek, 12 sierpnia 2013

W drodze

Warszawa, niedziela 11.08.2013

            Zaczyna się! Już w pociągu do Warszawy, udało się nawet znaleźć miejsce siedzące. Jutro przed 5 pobudka i na samolot do Szwecji. Ostatnie dni były dość szalone – o możliwości pracy dowiedziałem się we wtorek, w czwartek już podpisywałem umowę w Warszawie, w sobotę jeszcze na ostatnią chwilę korzystałem z vouchera na darmowe przejazdy autobusami i pojechałem na bańki do Berlina, w niedzielę wyjazd, poniedziałek lot, a od wtorku do roboty!

            Praca na budowie blisko Goteborga. Stanowisko brzmi dumnie: zbrojarz. Nie wiem jeszcze dokładnie co będę robił, są jakieś szanse, że dzięki angielskiemu załapię się na coś innego. W związku z tym spędziłem ostatnio dużo czasu na szukaniu certyfikatu z angielskiego, przetrząsnąłem pół mieszkania, żeby ostatecznie znaleźć go w kanapie pod stertą zakrętek (tych samych co do wózka inwalidzkiego, on jeszcze kiedyś powstanie!).

            Trochę o moim podejściu do pracy. Z jednej strony szkoda mi wakacji, planów jest jeszcze masa, czasu też, nic tylko jeździć. Z drugiej – te wakacje już i tak już są niesamowicie długie, z różną intensywnością trwają już ponad dwa lata! W czasie roku akademickiego było mnóstwo wyjazdów, a od połowy czerwca niewiele przesiedziałem w domu, więc mnie aż tak nie ciągnie. A pieniądze mają to do siebie, że są przydatne.
           
            Mam też spore nadzieje jeśli chodzi o czas poza pracą. Generalnie dostęp do internetu na szczęście ma być ograniczony. Stąd pośród moich 44kg bagażu znalazły się tak ważne rzeczy jak: 3 piłeczki do żonglowania, zeszyty z zapiskami z Azji i Australii do uzupełnienia bloga, dysk wypchany filmami, kindle załadowany książkami, blisko 50gb zdjęć do ogarnięcia i kilka gier do przejścia. Oprócz tego trochę sportu: obowiązkowo strój biegowy, kąpielówki na wypadek zbytniej bliskości jeziora, o jakiś ćwiczeniach „domowych” nawet nie wspominając. Przez środek walizki przechodzą bambusy do puszczania baniek, w końcu weekendy wolne, a miasto małe nie jest. Jeszcze do tego jakieś bzdety typu nauka rosyjskiego i hiszpańskiego (podręcznik do angielskiego ostatecznie wyleciał z bagażu). Plan dobry, na pewno się uda.

            Jeszcze parę słów o pakowaniu: bagaż podręczny wymiarowo i wagowo mieści się na wcisk. Nadawany mam do 32, w tej chwili waży 34kg. Jak nie przepuszczą czeka mnie zakładanie ubrań na siebie – softshell ma duże kieszenie, po 750g płatków na każdą, w kurtkę po 250g tortellini. Jeszcze z litr wódki w bezcłowej do kolekcji 9 litrów już kupionych w Poznaniu i lecimy!

            Na dzisiaj to chyba tyle, chociaż chwilę się prześpię. Zapomniałem dodać, że szokujące są działające gniazdka w przedziale.

Autor: Mucha

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz