wtorek, 21 stycznia 2014

4 Żywioły okiem Agaty


Za mną pierwszy start w rajdzie w barwach ON Sightu! Cóż to był za rajd! Przede wszystkim miałam zaszczyt napierać w zespole z naszym klubowym szefem ds. AR- Krzysiem Muszyńskim, na trasie Extrim. Ponadto stworzyliśmy nieformalną rajdową „czwórkę” z zaprzyjaźnionym teamem Rajdu Konwalii w przesympatycznym składzie: Marek Galla, Franek Frankowski Galla



Dla chłopaków pierwszy tegoroczny rajd miał być wersją testową zimowego Rajdu 360, w którym startują na początku lutego. Z testowania ocieplaczy na bukłak, zimowych ubrań i odporności na mróz wyszły jednak nici, ponieważ pogoda pod tym względem nie dopisała. Poza tym, jak dla mnie warunki były bliskie wymarzonych- temperatura ok 5°C, może ze 2°C w nocy, deszczu trochę było, na szczęście niewiele, a wiatr zazwyczaj nam sprzyjał J.

Czill w drodze na Jurę. Nic nie zapowiadało czekającego nas wysiłku.
Już nie taki  czill, do startu coraz bliżej, węszymy wysiłek.
Start o 10:00 rano w sobotę 18.01 zdeterminował nasz przyjazd do Bydlina już w piątek wieczorem, a właściwie w nocy, dlatego po paru godzinach snu byliśmy zmuszeni wstać, żeby ogarnąć przepaki (jeden na trasie, drugi w bazie), udać się na odprawę, dopiąć wszystko na ostatni zip i ruszyć na spotkanie przygody ;) Chwilę po 10 mknęliśmy już rowerami pierwsze 4km, do pierwszego punktu, na którym czekał na nas BnO. Większość zespołów dojechała na ten punkt przed nami, bo chwilę zwlekaliśmy ze startem z przyczyn bliżej nieokreślonych (mycie zębów? ostatnia kanapka? W każdym razie coś w ten deseń J). Zauważyliśmy jednak, że zdecydowana większość teamów wybrała wariant „od prawej”, dlatego głównie za sprawą Marka i Franka zaczęliśmy scorelaufowe  BnO „od lewej”. Dobry zwyczaj orientacyjnych wymiataczy (potwierdza to wybranie tego alternatywnego wariantu przez Marcia Krasuskiego z Sabiną Giełzak)!  W miarę przebieżny i suchy las umożliwiał maksymalnie częste cięcie do punktów na azymut, co było dla mnie doskonałą okazją do podpatrzenia tej niezwykle cennej umiejętności u najlepszychJ. 6 kilometrowe BnO zakończyliśmy po ok 50 min, i czym prędzej, po błyskawicznej zmianie butów na SPDy i chwyceniu batona w rękę wsiedliśmy na rowery i ruszyliśmy na 52 kilometrowy etap.
Dość długi przejazd do 2 PK minął generalnie pomyślnie, jednak już w jego końcowym odcinku przegapiliśmy odbicie i niczym zdezorientowany GPS błyskawicznie „przeliczyliśmy i wyznaczyliśmy nową trasę”. Niestety obejmowała ona dość strome podejście błotnistą ścieżką, ale przynajmniej marznące stópki trochę popracowały J. Mimo, że PK 2 był umiejscowiony w dość ewidentnym miejscu chwilę zajęło nam ogarnięcie, że przecież można podstępnie przyczepić punkt po niewidocznej stronie drzewa co właśnie organizatorzy uczynili. Po tym przejeździe wiedzieliśmy już, że nie ma co pchać się na siłę leśnymi drogami bo albo są błotniste albo piaszczyste (tak źle i tak nie dobrze), więc na 3 PK pocisnęliśmy asfaltami. Nie można tu nie wspomnieć o Krzysiowym „No, chłopaki, to na koło i ciśniemy!” Więc cisnęliśmy J Na trójce ku mojemu zaskoczeniu dogoniliśmy inov-8/Team 360więc przez jakies 2min byliśmy ex aequo na 1 miejscu :D . Przed czwartym punktem zaliczyliśmy niewielką wtopę nawigacyjną, taką na 10 min, ale chwilę podreptaliśmy z rowerami na ramieniu i wszystko wróciło do normy. Równowaga została jednak zachwiana przez konieczność dopompowania koła Franka, która, jak się okazało była zwiastunem nadchodzących problemów. Na PK 5 czekało na nas pierwsze zadanie specjalne- podejście, trawers i zjazd na linach. Krzyś i Franek dzielnie sobie z nim poradzili (mimo niewspółpracującego crolla Franka), a Marek i ja równie dzielnie im kibicowaliśmy. Na PK 7 przepak i początek etapu biegówkowego. A raczej zbiegówkoego, ponieważ kompletny brak śniegu i konieczność trzech dyscyplin sportowych spowodowały, że biegaliśmy z nartami w rękach. Na szczęście wszyscy rajdowcy wyglądali równie komicznie, a hasła typu „Tam nie biegnijcie, tam śniegu też nie ma!” stały się normą J W czasie tego etapu spotkaliśmy naszych klubowych kolegów Jana i Stasia Ritterów, którzy właśnie rowerowali na trasie OPEN. Z zadowoleniem odłożyliśmy narty i wróciliśmy a rower. Owe zadowolenie jednak dość szybko nas opuściło, a już na pewno Franka, któremu podczas tych parudziesięciu kilometrów pękła dętka i śruba siodełkowa, a niestety nawet 12 zipów nie zastąpi choćby najsłabszej śruby, dlatego Franek praktycznie na stojąco przejechał prawie 40 km. Szacun!

Siodełko Franka.

Chłopaki z niekrytą ulgą pożegnały rowery, kiedy zostawialiśmy je w bazie i ok północy ruszyliśmy na 35 kilometrowy trekking. Ja natomiast zdawałam sobie sprawę z tego, że dla mnie skończyły się rajdowe przyjemności a zaczyna się prawdziwa walka! Nie dość, że zdecydowanie bardziej wolę rower i krótkie BnO od długiego trekkingu, to, jakby to powiedzieć, no nie byłam w formie na długie bieganie. A właściwie nie był mój mały palec u prawej stopy, który w środę poprzedzającą rajd doznał niezwykle nieprzyjemnego spotkania bardzo bliskiego stopnia z elementem meblowym- na 4 Żywioły jechał opuchnięty i bolący. Niestety moje pesymistyczne przewidywania się spełniły i gdy tylko po paru pierwszych km biegu stopa się rozgrzała, nie było mowy o dalszym biegu w moim wykonaniu (wcześniej rowerowe chłodzenie stóp genialnie zabijało ból). Dlatego przeszliśmy do szybkiego marszowego tempa. Dzięki chłopaki za cierpliwość!  Jak się później okazało i tak w miarę szybko się przemieszczaliśmy J. Późna godzina i dość trudna nawigacja na mapie 1:50000 zaowocowały dwoma poważniejszymi błędami na PK. Co do rodzaju błędów polecam relację Marka (link), bo ja trwałam wtedy w przedziwnej fazie półsnu i myślenie nie było moją mocną stroną J   Ale udało się przełamać złą passę oraz zmęczenie i do ostatniego PK szliśmy już zdecydowanym krokiem. Postanowiliśmy, że skoro Rajdowcy Konwalii mogą biec to powinni to zrobić i na tej drodze się rozdzieliliśmy. Przekonani, że wleczemy się na szarym końcu przeżyliśmy niemały szok, gdy nagle za nami pojawiło się kilka zespołów, w tym jeden MIX! Szansa na podium pojawiła się jednak na krótko, bo Nonstop Adventure też byli w stanie biec, więc nas wyprzedzili. Ostatecznie na metę dotarliśmy po 19h2min, z 5minutową stratą do naszych ulubionych Konwalii i 3h straty do zwycięzców MIXów.
Agatka po rajdzie. Już nie taka dzielna
Jaś po rajdzie. Bałagan Agaty [przyp.red.]
Merida po rajdzie. Jak zawsze lekka.
            Ku naszemu miłemu zaskoczeniu okazało się jednak, że czas MIXu, który wyprzedził nas na ostatniej prostej był słabszy od naszego o 3 min, a to zamieszanie przez czas-stopy z ZS1! Poza tym dostali także karę czasową, jednak nie do końca wiemy za co. Ostatecznie zajęliśmy 3 pozycję J Nasi kompani Gallowie uplasowali się na 4 pozycji w kat. Extrim MM tracąc do trzeciego  miejsca zaledwie 3 minuty! Bracia Ritter, o których wspomniałam zajęli miejsce 6 w kat OPEN MM.


Marek w Bydlinie (po rajdzie).
Gratulacje dla wszystkich :D

Zdjęcia autorstwa Krzysia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz