Kiedy czwórka z OS walczyła na trasie turystycznej, Jaś i
Staś (On-Sight / ToRazDwa) wybrali wariant trasy SPORTOWEJ. Żadnych widoczków,
oglądania słońca, prażenia się w kajaku, podziwiania rzeźby terenu na mapie.
Sama łyda.
Start, tup tup tup (ta sama pamięciówka co na długiej) tup tup, na oko 3/5
zawodników już na rowerach a my cały czas tup tup tup… pochowali te punkty,
mapy poobracali do góry nogami. Jak już się udało odkryć gdzie jest północ na
mapie, a gdzie w rzeczywistości jakoś punkty się znalazły i ruszyliśmy,
najpierw asfalt więc trochę nadgoniliśmy, ale żeby tak nie jechać za bardzo z
przodu, trochę pozwiedzaliśmy leśne ścieżki, bo gdybyśmy chcieli jechać drogą
prosto na punkt to startowalibyśmy w maratonie MTB.
Baza w Sławianowie |
Tak więc, starym zwyczajem, zaczęliśmy od
sympatycznych nawigacyjnych wpadek. Dalej do strefy zmian już w miarę płynnie.
Banan w rękę, bo etapy BnO z bananem w ręce to też nasza rodząca się tradycja (i
tu pytanie do zorientowanych, czy skoro bieg z biegówkami w ręce to oddzielna
dyscyplina to bieg z bananem też może za taką uchodzić?) Bieg bez trudności,
nie dawał możliwości do popisu orientalnymi technikami. Scorelauf był, jednak
kolejność podbijania była oczywista (jedynie można było biec w jedną albo drugą
stronę), tym bardziej zdziwiła nas informacja na jednym z punktów, że Zadanie
Specjalne jeszcze niegotowe i mamy sobie biec gdzie indziej, udało się jednak
przekonać obsługę, że to nie
ma sensu i zespołowo pokonaliśmy
dobre 15m na dwóch drewnianych deskach (szkoda że pierwsza ekipa na tym punkcie
nie mogła jeszcze zrobić tego zadania, później wrócili je zrobić, dostali premię
czasową i kolejność się rozsypała, zasłużenie wygrali ale nie dostąpili
zaszczytu wbiegnięcia, jako pierwsi na ostatnią prostą przy gromkich owacjach i okrzykach
dziesiątek kibiców.)
A tu kobieca reprezentacja On-Sightu |
No i tak biegliśmy dalej ten bieg, trzeba było nawet
zmoczyć majtki żeby przeprawić się przez kanał ( nasz debiut w tej dziedzinie,
yohoo!), kolejny ZS – odczytanie wiadomości nadanej morsem, tu organizatorzy
nawalili i zamiast morsa chorągiewkami machała jakaś kobieta.
To też nie my |
Wracamy do strefy
zmian, ciasteczka regionalne do sakwy i dalej ostatnie 17km ( a tak naprawdę to
należy powiedzieć druga połowa) na rowerze. Ponownie mimo trudności
nawigacyjnych na poziomie „punkt – prosto, w lewo i do końca prosto – punkt”
udało nam się źle skręcić, tracąc ok 5min. Dotarliśmy do wyszczególnionego na
odprawie punktu na wyspie, tam było zbiorowe szukanie z innymi teamami, tam
zachęcony pierwszym kontaktem gaci z wodą oraz sugerując się opisem „wyspa” na
wyspę dotarłem drogą wodną. Jaś przyszedł groblą.
Krajna |
Po punkcie asfaltowy przejazd
do mety z trochę ponurym widokiem uciekających nam teamów. Następny etap to kajaczki, które
okazały się porażką z naszej strony, jakiś taki konkretny zygzak nam wyszedł,
ale może jak się startuje na trasie 50km, to można sobie pozwolić na takie
urozmaicenie. Przy wysiadaniu z kajaka w celu odbicia karty odbyliśmy festiwal
skurczy , który wygrałem ja zapewniając że nie mogę się ruszyć i do punktu
poszedł Jaś. Tak więc na jeziorze już nic nie ugraliśmy i jako 4-ty zespół (za
2 MM i 1 MIX-em) dotarliśmy na metę.
Chociaż trasę można nazwać łatwą i niewymagającą, to z drugiej strony brak
nawigacyjnych trudności wymuszał ciągły wysiłek, więc zmęczyliśmy się jak mało
kiedy. Kolejna krótka trasa, która dała nam dużo satysfakcji, przyjemności i
żadnej kontuzji, dlatego też mimo dobiegającego nas echa krytyki co do startów młodych, zdrowych, pięknych mężczyzn na
krótkiej trasie, my zakochani w tej formie dalej będziemy jej wierni. Może, jak
kiedyś wygramy…
Załączone zdjęcia dostarczył organizator (ukradłem organizatorowi), wszystkie są tutaj https://www.facebook.com/hillsprintar/photos_stream
Polecam, bo kozackie.
Polecam, bo kozackie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz